Bajki

Bajki... te z życia wzięte i do życia potrzebne ;)


Sen o lataniu

Choć trudno sobie to wyobrazić nasza historia, wydarzyła się w czasach gdy jeszcze nie było internetu, danych w wirtualnych chmurach, aplikacji i komórek. Za to była piękna wieś, chałupa kryta słomą, skąpana w delikatnym, porannym słońcu. Lekki wiatr gładził zielone korony drzew. Niczym nie zmącona, czysta natura. Nasz bohater, młody Zbyszko – spał jeszcze smacznie po ciepłej nocy. Śnił o tym, że może latać w przestworzach niczym ptak. Przemierzał niebo raz w jedną, raz w druga stronę. Pikował w dół, by tuż nad ziemią ponownie wzbić się w przestworza. Podziwiał piękne widoki aż po horyzont. Czuł się tak lekko, tak swobodnie. Mógł latać, zamiast chodzić. Mieć inną, lepszą perspektywę, móc więcej…
Niestety jak to zwykle w życiu bywa, wszystko przemija. Jak co rano, największy w gospodarstwie kogut, wspiął się na drewniany płot, jakby chciał ogłosić pobudkę wszystkim mieszkańcom wioski. Stanął na sztachetkach i zapiał tak głośno, że wyrwał Zbyszka z letargu. Ten próbował jeszcze zamykać oczy, przekręcać się na łóżku, by nie przerwać  błogiego snu. W końcu zerwał się, zamknął  okiennice i rzucił się na pościel… Jednak po śnie pozostało już tylko wspomnienie. Ech… rozłożyć skrzydła, pofrunąć. Byłby taki szczęśliwy. Myślał intensywnie czy to możliwe. Postanowił zapytać o to swojego dziadka.
- Jesteś taki mądry, tyle rzeczy widziałeś na świecie. Tylko Ty mi możesz odpowiedzieć na pytanie: czy człowiek może latać, tak jak ptak?
Dziadek zastanowił się, wziął go pod rękę i zaproponował:
- Chodź, coś Ci pokażę.
Poszli w kierunku wzgórza. Gdy doszli na szczyt, starszy mężczyzna wyciągnął z kieszeni spodni dużą chustę i sznurek, który przywiązał  do czterech rogów materiału.
- Zbyszku, znajdź nieduży kamień, który opleciemy  końcami sznurka
Chłopak po chwili stał już z odłamkiem skały w dłoni. Dziadek przywiązał go do chusty. Następnie wyrzucił ją w dół z dłoni. Chusta razem z kamieniem uderzyła o ziemię.
- Widzisz? Wszystko spadło razem, nie miało znaczenia jak duży mieliśmy kawałek materiału. A teraz zobacz to.
Tym razem mężczyzna wyrzucił wszystko ze zbocza w kierunku urwiska. Chusta rozłożyła się i wypełniła powietrzem. Kamień na końcu sznurków łagodnie zaczął opadać w dół. Zbyszek był wniebowzięty.
- Jak, no jak to możliwe ?
- Zaraz Ci odpowiem, tylko pokażę Ci coś jeszcze. Chodźmy.
Udali się z powrotem do gospodarstwa. Dziadek stanął przed stodołą i zapytał:
- Czy widzisz to gniazdo bocianów na końcu dachu?
- Widzę.
- A widziałeś jak młode bociany uczyły się latać?
- Tak dziadku, jak urosły im pióra, wyskakiwały z gniazda i latały, trochę nieporadnie,. Na początku zawsze leciały w dół, bałem się, że uderzą o ziemię ale później udawało im się wzbić do góry.
- To dobrze, że tak uważnie patrzyłeś. Czy wiesz dlaczego ptaki  uczą się latać  zawsze z wysoka?
- Bo gniazda mają na drzewach albo dachach, pewnie dlatego.
- Tak to również jest ważne, ale ważniejsze, że jak już skoczą nie mają odwrotu, muszą tak machać skrzydłami by nie runąć w dół. Gdyby skakały niżej pewnie żadnemu by się to nie udało. A Teraz chcę byś pokazał mi swój latawiec.
- Ale po co nam latawiec?
- Zaraz zobaczysz, przynieś go.
Zbyszek poszedł do chałupy i przyniósł latawiec, który jakiś czas temu zrobił razem z ojcem.
Dziadek poprosił by go spróbował wypuścić w niebo. Dla chłopca to nie był żaden problem. Rozwinął odrobinę sznurka, rozpędził się w kierunku łąki i po chwili latawiec poszybował w górę. Popuszczał linkę a dziadek wołał:
- Wyżej Zbyszku, wyżej !
Podszedł w końcu do niego i poprosił aby ściągnął latawiec w dół. Następnie zapytał:
- Czy teraz już znalazłeś odpowiedź na swoje pytanie?
- No jak to dziadku, nadal nie wiem co zrobić by móc latać, zamiast chodzić.
- To trudne, ale możliwe. Potrzebujesz do tego kilku rzeczy:
Planu – w górze utrzymają Cię tylko duże, solidne skrzydła, mocniejsze niż w twoim latawcu
Przestrzeni – twoje skrzydła muszą się rozwinąć i wypełnić powietrzem, tak jak moja chusta
Odwagi – nie możesz bać się skoczyć z wysoka, ani tego, że nie dasz rady, że spadniesz
Cierpliwości – byś nie poddał się, nawet jeśli na początku nabijesz sobie guza
Rozwagi - by nigdy nie stracić kontaktu z rzeczywistością
Pewności, że naprawdę chcesz latać, zamiast chodzić.


Według tych wskazówek  Zbyszek swoje plany o lataniu zaczął realizować. I choć teraz mamy samoloty, silniki rakietowe i stacje kosmiczne, marzenia pozostały jakby te same… 


O rybaku
Gdzieś nad morzem błękitnym, żył sobie rybak, już nie całkiem młody.  Swój fach odziedziczył po przodkach, którzy od niepamiętnych czasów zarzucali sieci i utrzymywali się z tego co im morze pozwoliło w nie zebrać. Właściwie sam nigdy nie myślał o tym co chciałby robić. Bycie poławiaczem, było dla niego absolutnie oczywiste, ułożone i przewidywalne. Każdego dnia wstawał o tej samej godzinie, zjadał śniadanie, wypijał kawę. Wychodził z domu, docierał na swój kuter i wypływał w morze. Zarzucał sieci, wciągał je, wybierał ryby. Po powrocie do portu pakował skrzynie i dostarczał je do handlarza. Wracał na kuter, przygotowywał go na następny połów. Późnym popołudniem pojawiał się w domu. Jadł skromny obiad ugotowany przez żonę, której codziennie opowiadał  o swoim dniu. Kładli się spać wcześnie, by następny dzień powitać o świcie. Jedynie w niedziele nie wypływał w morze i ten dzień spędzał inaczej. Zajmował się swoim obejściem lub naprawiał coś na kutrze. Tak mijały kolejne  tygodnie, miesiące i lata.
Nigdy nie miał najmniejszych wątpliwości, że tak było dobrze. W podobny sposób funkcjonowali przecież wszyscy rybacy z tej, ale  również z okolicznych miejscowości. Nikt nie chciał tego zmieniać. Na co to komu? Ale los jest nieprzewidywalny, tak jak niektóre myśli nie zawsze naganne. W poniedziałek gdy ze snu się wybudził, pierwsza naszła go wątpliwość:
„Czy to co robię od wielu lat, jest tym co chciałem osiągnąć”?
Zastanowił się skąd to pytanie. Przecież wcześniej nie przyszło mu ono do głowy. Tak robi codziennie. Umył się, ubrał, zjadł śniadanie. W drodze do portu przyszła kolejna refleksja:
„ Przecież nie potrafię robić niczego innego, mogę być tylko rybakiem”
Co prawda od dawna próbował malować morskie krajobrazy. Ba, wszyscy, którzy widzieli jego prace, twierdzili, że ma talent. Ale on? Z dziada pradziada rybak, miałby zostać artystą? Nie! To było całkowicie irracjonalne. Za dużo zmian… Kiedy już wypłynął na morze znów dopadło go zwątpienie:
„W mojej sytuacji nie jestem w stanie zmienić przyszłości, muszę to zaakceptować”.
Zarzucił sieci i analizował te wszystkie dzisiejsze przemyślenia bardzo dokładnie:
„Gdybym podjął to ryzyko, coś zmienił, czy uda mi się namalować na tyle dobre obrazy, by je sprzedać i zapewnić sobie źródło utrzymania”?
Gdy już kończył połów i wyciągał sieci, nie był pewien niczego. Postanowił, że musi  wszystko poukładać sobie w głowie. Może znajdzie jakiś sposób by pogodzić swoje marzenia z tym co teraz robi? Czy jest gotowy na takie zmiany? Musiałby sprzedać kuter, kupić sztalugi, płótna, farby, pędzle. To wywróciłyby mu wszystko masztem do dna.
W drodze do domu stwierdził, że nikomu nic nie powie, sam musi nad tym zapanować:
„Nie realizowałem swoich marzeń wcześniej, może kiedyś jeszcze przyjdzie ta chwila… Jednego jestem pewien – na pewno to nie dziś…”

Jaki był koniec tej historii? Tego Wam nie napiszę, ale...
Gdyby choć raz w życiu postawić na jedno, osobiste marzenie i zawalczyć o jego  spełnienie?

Ludzie, którzy stawiają sobie mierne cele życiowe zazwyczaj osiągają to co zamierzali: nie dążą do niczego i niczego nie zdobywają” Richard M. Devos

Powtarzaj sobie, że potrafisz, wtedy zaczniesz spełniać własne marzenia.
Jeśli czegoś naprawdę chcesz znajdziesz na to sposób, jeśli nie chcesz znajdziesz powód by zrezygnować.

Jeśli myślisz, że nic nie możesz zmienić.. zacznij zmieniać swoje myślenie.
Nawet jeśli na początku Ci nie wychodzi, pozwól sobie nauczyć się, by wychodziło tak jak zaplanowałeś.

„Nie bój się dużego kroku, nie pokonasz przepaści dwoma małymi”. David Lloyd George

„Istnieją tylko dwa dni, w których nic nie może być zrobione. Jeden nazywamy wczoraj a drugi jutro. Dzisiaj jest właściwy dzień aby kochać, wierzyć i żyć w pełni”. Dalai Lama

   O rycerzu
Słońce już wysoko stało,  swym promieniem łaskotało, dzielnego Bolesława, młodego rycerza spod Wrocławia. Właśnie dziś, o poranku rozpoczynał się Turniej Rycerski na sąsiednim, wielkim zamku. Najwięksi mistrzowie zjechali nań,  nie brakowało też najpiękniejszych pań. Nagrodą była spora z klejnotami szkatuła. Pod nią ugięła by się nawet solidna, dębowa póła. Bolek szykował się do turnieju  i choć śmiałków było wielu, chciał by jego właśnie dostrzegła piękna wybranka. Od dawna czekał na swój debiut w tych rycerskich szrankach.   
„Ech prawdziwy ze mnie Pan, budzę się i mam  konkretny plan” – tak się cieszył całkiem z rana gdy wstał z łoża i  wyprostował kolana.
Dzień zaczynał od  śniadania, chciał więc spożyć jakieś dania.   
„Czy zjeść patelnię mięsiwa, czy  lepiej gotowane warzywa? Albo może nie jeść wcale, lecz czy tak  właśnie będzie doskonale?”.
 Czas płynął nieubłaganie a on …  nadal nie był pewien co ma wybrać na śniadanie.  
„Ech nic nie zjem strata moja,  biegam tylko po pokojach. Stracę może lekką tuszę, trudno nie ma czasu, przecie do zbrojowni wnet udać się muszę”! 
Wezwał gromko sługi swoje: „Przynieść mi tu ciężkie  zbroje”.
Stał przed nimi, kalkulował, a czas płynął, nawet żywo… galopował.  Każda miała mocne strony, jedna do ataku lepsza, druga do obrony. Może hełm z wyciętą dziurką, albo ten z podwójną rurką? 
„Cóż za trudność niesłychana – taki wybór wcześnie z rana ! ”.
Już południe wczesne było i rycerskie bractwo  otwarcie turnieju oznajmiło. To go całkiem zaskoczyło. Teraz lekko  poirytowany, musiał zmienić swoje plany.  Krzyknął zatem do giermka swego:” Leć mi to po stajennego ! Szybko konie mi tu siodłać macie, choćby z pośpiechu  miały Wam pospadać gacie!”   
Konie jego ulubione trochę były zaskoczone. Grom - ogier wielki jak dom, wytrzymały lecz z charakteru lekko niestały. Sokół – bardzo zwinny, szybki ale oddech dziś miał jakiś dziwnie płytki. Oba patrzyły na niego  swoimi dużymi oczami, jakby były zaciekawione turniejowymi konkursami. Bolek zasępił się okrutnie: ” Przeleciało mi południe”. I tak myślał dłuższą chwilę, aż usiadły nań motyle.
Zastał wieczór Bolesława i jak bańka jego sława… rozpryskała się dookoła, pot skapywał z jego czoła. Nie zostało nic z tych planów, choć dołączyć chciał do Panów. Turniej skończył się już dawno, pozostało tylko jadło. I wybranka zawiedziona, raczej to nie będzie jego żona.
Jaki morał z tej historii, nie o chwale ani glorii?
Bądź dobrze przygotowany, wtedy zrealizujesz swoje plany. Czas nie stanie, więc człowieku działaj szybko, choć bez pośpiechu. W czasie pokoju szykuj się do wojny. Wróg będzie trząsł portkami, Ty zaś - będziesz spokojny. Tego właśnie życzę Wam i biegnę… zrealizować jakiś nowy plan ;) 

O królu Akurat
Za siedmioma górami, za pięcioma lasami w państwie Obfitość, żył sobie król Akurat. Jego ojciec Wymagaj wyjechał  by rządzić egzotycznym, niedawno zdobytym krajem. Zostawił całe swoje królestwo w rękach młodego syna. Kraina, w której toczy się ta historia obfitowała we wszelkie bogactwa. W lasach nie brakowało grzybów, jagód, a dzikie zwierzęta można było spotkać na każdym kroku. Rzeki pełne były pięknych ryb, a żyzna ziemia wydawała obfite plony. Wymagaj zabezpieczył państwo przed swoim wyjazdem. W piwnicach zamku królewskiego pozostawił po sobie beczki trunków leczniczych, skrzynie pełne klejnotów. W spichlerzach zgromadzono pokaźne zapasy żywności, a w pracowniach znajdowały się całe bele importowanych atłasów, jedwabiów i innych ekskluzywnych na owe czasy produktów. 
Wymagaj był surowym ale sprawiedliwym władcą. Zbierał konsekwentnie podatki, jednak gdy kogoś spotkało nieszczęście jego namiestnicy organizowali niezbędną pomoc.  Król  miał  wiernych i zdyscyplinowanych poddanych. Musieli   budować drogi, mury obronne, spichlerze. Co więcej organizował dla nich wyczerpujące ćwiczenia wojskowe, z dala od rodzin, w trudnych leśnych ostępach. Dzięki temu Państwo było bezpieczne i dostatnie. Nikt z sąsiadów nie ośmieliłby się ich zaatakować.

Król Wymagaj zaraz po narodzinach syna wynajął wróżkę, by sporządziła  portret psychologiczny dziecięcia. To ona przepowiedziała, że prawdopodobnie młody potomek będzie miał inklinacje by się dopasować, wtopić w otoczenie. Stąd  imię Akurat  jakie nadali mu rodzice. Teraz, dorosły, młody i jak sam o sobie sądził pełen wigoru wiedział, że przyszedł jego czas. Chciał by poddani darzyli go takim samym szacunkiem jak jego ojca. Zależało mu na tym by  Wymagaj,  najszybciej jak to możliwe, usłyszał jakim cieszy się uznaniem swojego narodu. Działał szybko i z fantazją. A to wydał nakaz by każdemu mieszkańcowi kraju wypłacić z kasy królewskiej po jednym, złotym dukacie, a to żeby im zrefundować wyjazd na urlop. Przy tym hojnie udostępniał im swoje powozy, konie a nawet muły dworskie, jeśli ktoś miał ochotę sobie trochę nimi poorać. Uwielbiał gdy jego poddani komponowali na jego cześć  utwory muzyczne, poeci pisali piękne hymny. Najlepszą okazją by zachwycić się twórczością artystyczną na jego cześć, były licznie organizowane festyny. Akurat zawsze starał się by wszyscy dobrze się bawili.  Nie szczędził wydatków na wina, mięsiwa i pasztety z dzików. Wkrótce wszyscy poddani mieli o nim dobre zdanie. Deklarowali, że zrobiliby dla niego wszystko, a nawet jeszcze więcej. Ośmielony tym król Akurat pragnął jeszcze większej chwały. Wydał dekret znoszący obowiązek  płacenia podatków i danin. Odwołał też wszelkie inne obowiązki poddanych wobec państwa. Radość obywateli  cieszyła serce młodego króla. Tak mu się to wszystko akurat sprawdzało i udawało, że wcześniej gdy obejmował królestwo nawet o tym nie śnił. 

Wszystko trwałoby tak pięknie, pewnie do dziś, gdyby nie fakt, że pewnego dnia na kraj młodego króla najechał sąsiad Zuchwałek.  Mieszkańcy Obfitości po wielomiesięcznym melanżu nawet nie zauważyli gdy zajmował ich terytorium. Król Akurat pił właśnie dzban miodu gdy się o tym dowiedział. Wpadł w wielką złość. Jak Zuchwałek mógł sobie pozwolić na taki bezczelny atak? Postanowił zmobilizować wszystkie swoje wojska i poprowadzić zwycięską bitwę.  Nikt jednak nie był gotowy by wsiąść na konia, a później choć przez chwilę się na nim utrzymać. Zresztą tych koni raczej... brakowało na zamku. Rozkazał by trąbiarze zadęli w rogi na alarm. Jednak nawet oni zapomnieli jak się to robi, gdyż ostatnio grali tylko na fujarkach. Akurat wiedział, że rozleniwieni poddani, mimo deklaracji miłości do wodza, nie będą w stanie dzierżyć pewnie mieczy, strzelać celnie z łuków, nie wspominając o obsłudze kulomiotów, czy innych zaawansowanych technicznie maszyn wojennych.  Jedynym wyjściem było skorzystanie z najemników i płatnych morderców. Jednak jego kasa była zupełnie pusta. Tak więc nikt nie chciał udzielić mu jakiejkolwiek pomocy ani militarnej ani finansowo-kredytowej. Zuchwałek szybko i bez żadnych problemów zdobył Obfitość. W nagrodę za tak łatwą zdobycz, brak oporu ze strony poprzedniego władcy zaproponował młodemu królowi kawałek pola. Stała na nim rozpadającą się wiejska chata. Straszyła szczelinami w belkach, ale to akurat mogło być czymś w rodzaju klimatyzacji i wielce ucieszyło  pokonanego króla. Również stara koza zaparkowana przy płocie, wydawało się że jeszcze trochę posłuży. Akurat bardzo był rad z takiej hojności. Pomyślał, że właśnie jemu, zawsze jak kotu udaje się spaść na cztery nogi. Później zaś westchnął, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.  Niestety akurat jego dawni poddani szybko o nim zapomnieli, a Zuchwałek rozpoczął odbudowywanie zrujnowanej Obfitości... ku wielkiej i szczerej radości jej mieszkańców.